Zamknij

Iść do przodu mimo przeciwności. Rozmowa z Hubertem Baranowskim

Milena Waldowska 10:12, 06.09.2025 Aktualizacja: 10:53, 06.09.2025
Skomentuj Hubert może liczyć na duże wsparcie ze strony najbliższych. Na zdjęciu obok niego siostra Lilka, a rodzeństwo pojawiło się razem na wystawie Huberta w Gorzelni w Turwi. Hubert może liczyć na duże wsparcie ze strony najbliższych. Na zdjęciu obok niego siostra Lilka, a rodzeństwo pojawiło się razem na wystawie Huberta w Gorzelni w Turwi.

Hubert Baranowski to młody, zdolny kościaniak. Jest absolwentem kościańskiego „Kolberga”, a obecnie studentem II stopnia komunikacji wizualnej na Uniwersytecie SWPS we Wrocławiu. Pracuje także jako grafik w drukarni. Ma za sobą kilka wystaw swoich prac, w tym dopiero co zrealizowaną w Gorzelni w Turwi. Jest osobą niepełnosprawną, choruje na SMA. Z Hubertem rozmawiamy o jego projektach, zamiłowaniu do grafiki, ale także o codzienności i walce z chorobą.

- Jesteśmy świeżo po wernisażu Twojej wystawy zatytułowanej „Odlot”. Te niezwykłe prace były częścią niezwykłego wydarzenia kulturalnego pod nazwą „Ferment Sztuki” w Gorzelni w Turwi. Powiedz co stanowiło dla Ciebie inspirację, by nadać im właśnie taki, a nie inny wyraz?
- „Odlot” był wynikiem strumienia myśli, który przeszedł mi przez głowę podczas mojej pierwszej rozmowy z Jakubem Szwarcem, głównym organizatorem tego przedsięwzięcia. Kiedy opowiedział mi na czym ma polegać to artystyczne przedsięwzięcie w Gorzelni, od razu pomyślałem sobie – „ale to jest odlot”. I to wryło się w moją głowę i tak zostało. Potem, gdy już pojechałem do Gorzelni i zobaczyłem ją od środka, utwierdziłem się w przekonaniu, że to jest po prostu „odlot”. Byłem tam w maju, podczas trwającej akurat kampanii. Na zapleczu leżały ziemniaki i cały proces produkcji spirytusu był w trakcie. Zapach fermentacji był tak intensywny, że aż mnie mdlił. A więc to miejsce to także taki odlot. Z tego powodu moje ilustracje dedykowane Gorzelni krążą wokół tego określenia. One nie są zupełnie abstrakcyjne, bo w tych formach można rozpoznać obiekt i przedmioty się w nim znajdujące. Ale z drugiej strony jest tu także trochę abstrakcji. Przykładowo kadzie gorzelnicze na moich grafikach są taką swoistą bramą do świata fantazji. Na drugim planie jawi się zamek, baszty strażnicze, na zewnątrz latają sterowce. Jednocześnie wszystko jest związane z tematem gorzelniczym i wokół niego oscyluje. Całość sprowadza się do wielopoziomowości samego hasła przewodniego i atmosfery obiektu.

- To nie jest Twoja pierwsza wystawa. Opowiedz co takiego się zadziało, że zacząłeś realizować grafiki na potrzeby różnych wydarzeń?
- Zaczęło się od tego, że pod koniec mojej nauki w liceum przez wspólnych znajomych nawiązałem współpracę z kościańską grupą teatralną kierowaną przez Janusza Dodota. Zostałem poproszony o wykonanie grafik na potrzeby spektaklu „Okno”. Ta wystawa była dla mnie bardzo ważna. Po pierwsze dlatego, że była to moja pierwsza wystawa, a po drugie dlatego, że dotyczyła mojego bezpośredniego sąsiada, czyli Bogdana Ludowicza. To właśnie jego osobie było dedykowane to przedsięwzięcie. Z panem Bogdanem dzieliliśmy razem płot, a latem widywaliśmy się praktycznie codziennie przez wiele lat. Kiedy więc pan Janusz Dodot postanowił zrealizować taki spektakl, nie mogłem odmówić. To był hołd dla tej niezwykłej postaci Kościana i bardzo miła inicjatywa. Potem z teatrem zrealizowaliśmy wspólnie jeszcze kilka projektów. Po drodze zacząłem także współpracować ze Stowarzyszeniem Forum Rozwoju Nasz Kościan założonym przez Joannę Albińską. Ta współpraca zaczęła się także dzięki znajomym. Zacząłem projektować dla nich plakaty na wydarzenia, które organizowali. Z czasem tych prac nagromadziło się tyle, że zaproponowano mi autorską wystawę, która odbyła się w kwietniu tego roku. A ta wystawa z kolei sprawiła, że Kuba Szwarc i jego ekipa mnie zauważyli i zaproponowali wystawę w Turwi w ramach „Fermentu Sztuki” (relacja z tego wydarzenia na str. 11).

- Co sprawiło, że zdecydowałeś się na studia graficzne?
- Już jako dziecko dużo rysowałem. Początkowo odręcznie. Na etapie szkoły podstawowej i gimnazjum brałem udział w różnych konkursach plastycznych, w których zdobywałem nawet nagrody. Z czasem jednak moja siła fizyczna była coraz słabsza, a rysowanie ręką przychodziło mi coraz trudniej. W liceum pan Robert Padurek, który był moim wychowawcą, zapoznał mnie z grafiką wektorową, pokazał mi jak projektować elektronicznie z użyciem programów graficznych. Z czasem zacząłem szukać możliwości kształcenia się w tej dziedzinie. Radzę sobie w niej dobrze, bo zakres ruchu myszką jest mniejszy niż dłonią i nie wymaga aż takiej precyzji. Szukając dalszych możliwości kształcenia, kierowałem się jednak przede wszystkim tym, by nie był on typowo artystyczny. Na Akademii Sztuk Pięknych stawiają przede wszystkim na szeroki zakres umiejętności plastycznych. Tam się rysuje, maluje, rzeźbi, pracuje z wieloma formami. Ja szukałem raczej specjalności marketingowej i komunikacyjnej. Moja specjalizacja to właśnie komunikacja wizualna. Poszedłem więc bardziej w stronę czytania obrazu i komunikowania się za jego pośrednictwem niż tego jak tworzyć piękne obrazy. Na co dzień natomiast pracuję przy projektach do druku dla jednej z lokalnych drukarni. Nie znaczy to jednak, że forma akademicka rysunku mnie zupełnie nie interesuje. Zdarza mi się więc podejmować także takie wyzwania, gdyż różnorodność jest ważna. Tym bardziej, że potrzeba tworzenia prac plastycznych jest we mnie od dziecka. 

- Jak sobie radzisz technicznie z pracą i dojazdami na uczelnię jako osób niepełnosprawna?
- Jeśli chodzi o pracę w drukarni, wykonuję ją zdalnie. Przygotowując projekty do druku, nie muszę być obecny fizycznie w firmie i z powodzeniem mogę robić wszystko w domu. Mimo to, mam raczej stałe godziny pracy, bo to w czasie pracy drukarni, jestem najbardziej potrzebny. Jeśli chodzi natomiast o naukę, studiuję zaocznie. Jeżdżę jednak na uczelnię normalnie na zjazdy i uczestniczę w zajęciach. Potrzebuję przy tym wprawdzie asystenta, który mi pomaga w przemieszczaniu się czy jedzeniu na przerwach. Jest to mój tata. Na samych zajęciach nie ma natomiast takiej potrzeby. Moja uczelnia jest świetnie przygotowana do potrzeb osób niepełnosprawnych. Cały kampus jest zorganizowany w jednym budynku, po dawnych zakładach ELWRO. Budynek jest bezprogowy od wejścia, są dwie windy, ma dostosowaną toaletę, jak i sale. Nawet na auli przy prezentacji jakiś projektów, jest podjazd na podwyższenie. Mało tego, przed pierwszymi zajęciami odbyto ze mną spotkanie, na którym pytano, co ewentualnie jest mi potrzebne jako osobie niepełnosprawnej. Niestety żadnych dostosowań nie ma pod tym względem nasze kościańskie liceum. Z tego powodu nie mogłem uczestniczyć w zajęciach w szkole, a nauczyciele musieli przychodzić do mnie do domu.

- Chorujesz na SMA, czyli rdzeniowy zanik mięśni. Jak postępowała u Ciebie choroba i kiedy została zdiagnozowana?
- Diagnoza została postawiona, kiedy miałem około 1,5 roku. Trzeba pamiętać, że 23 lata temu, kiedy się urodziłem, wiedza na temat SMA była znacznie mniejsza niż dzisiaj. Internet też był w powijakach. Choroba zaczęła się objawiać u mnie około 10 miesiąca życia, kiedy to zatrzymane zostały niektóre możliwości ruchowe, w przeciwieństwie to rozwoju intelektualnego. Rodzice błądzili pomiędzy specjalistami, a stawiane diagnozy były najróżniejsze. Dopiero kiedy trafili ze mną na oddział neurologii rozwojowej szpitala przy ul. Przybyszewskiego w Poznaniu, już po 10 minutach diagnozę postawiła ordynator tego oddziału. Badania genetyczne ją potwierdziły. Dalej niewiele było jednak wiadomo, a rodzicom powiedziano, że nie pożyję dłużej niż do 4. roku życia. W dzieciństwie nękały mnie często infekcje, więc trafiałem do szpitala. Jeżeli chodzi natomiast o leczenie, to było w tym dużo eksperymentów. Przełom nastąpił dopiero po zalegalizowaniu w Polsce leku o nazwie Spinraza w 2019 roku. Lek ten podaje się poprzez nakłucie lędźwiowe. I tu pojawił się problem, gdyż mam 90 procent skrzywienia kręgosłupa. W związku z tym podanie u mnie tego leku było niezwykle kłopotliwe i bolesne. Kiedy przy jednym z podań doznałem urazu nerwu kulszowego, wiedziałem już, że ta forma leczenia nie jest dla mnie i pozostaje mi tylko czekać na coś nowego. Mimo, że lek działał. Na szczęście doczekałem się kolejnego, refundowanego i skutecznego leku. To Risdiplam, który po prostu się pije w formie syropu. Dzięki niemu poprawiła się siła moich mięśni, mogę siedzieć, a nawet chwycić przykładowo szklankę i nie łapią mnie już częste infekcje. Chociaż niezbędna jest ciągła rehabilitacja.

- Pomimo choroby jesteś bardzo pogodnym i otwartym młodym człowiekiem realizującym swoje plany i pasje. Z tego co zauważyłam, mocno wspiera Cię chyba rodzina?
- To prawda. Cały czas są przy mnie rodzice. W dzieciństwie mocno pomagali mi także dziadkowie, którzy jednak już sami nieco opadli z sił z racji wieku. Ale doszła z kolei moja młodsza siostra Lilka, która od września rozpocznie naukę w szkole średniej. Dzięki temu, że jest coraz starsza, może mi pomagać. Rodzinnie chętnie spędzamy razem czas wolny, jeździmy razem na wakacje. To też wymaga pewnej logistyki, bo musimy wybierać noclegi oraz miejsca do zwiedzania przyjazne osobom niepełnosprawnym. Ale udaje się. W tym roku byliśmy nad Jeziorem Garda we Włoszech. Co do planów, w nadchodzącym roku akademickim będę pisał swoją pracę magisterską. Głównie na tym skupię swoją uwagę, a co dalej, zobaczymy co czas przyniesie. Mam wprawdzie jakieś pomysły, ale nie przywiązuję się do nich zbyt mocno, bo nie wszystko zależy ode mnie.

Dołącz do nas na Facebooku!Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i fotorelacje. Jesteśmy tam, gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!
(Milena Waldowska)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarze (0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%