Do zainteresowania ze strony mediów już się przyzwyczaili. – Przed panią trudne zadanie, bo mieliśmy dopiero co wywiad dla Radia Merkury, wcześniej dla telewizji i do gazety. Będzie musiała się pani postarać – mówi witając mnie w progu swojego domu w Czempiniu Mirosław Piotrowicz, głowa rodziny i inicjator pierwszego rodzinnego wyjazdu na skoki narciarskie.
W salonie siedzą żona Dorota i córka Małgorzata, także wielkie fanki zimowych sportów. Państwo Piotrowiczowie mają jeszcze dwójkę dzieci – córkę Justynę i syna Huberta oraz czworo wnucząt. Wszyscy bez wyjątku kibicują naszym skoczkom. Nie zawsze w wyjazdach na zawody uczestniczy cała rodzina, ale się wymieniają. – W 2003 roku wracaliśmy z wakacji z Hiszpanii, a nocleg mieliśmy po drodze w Garmisch-Partenkirchen. Z kolegą weszliśmy na tutejszą skocznię i postanowiłem, że muszę tutaj przyjechać zimą na najbliższe zawody. Tak też zrobiłem zabierając rodzinę, a później był już kołowrotek – wspomina genezę wyjazdów pan Mirosław.
Od tamtej pory na Turniej Czterech Skoczni jeżdżą co roku, starają się być także obecni zawsze na zakończenie sezonu w Planicy, nie inaczej było w tym sezonie. Ponadto byli na Mistrzostwach Świata w Oslo, w Val di Fiemme i w tym roku w Lahti. Jeżdżą też oczywiście na zawody Pucharu Świata. Oceniają, że byli na około 100 zawodach w ramach tej rywalizacji.
Jak nietrudno się domyślić, przez ten czas zdążyli poznać bezpośrednio wszystkich naszych skoczków, a nawet ich rodziny. Kibicowali Adamowi Małyszowi, teraz dopingują Kamila Stocha i pozostałych polskich zawodników. Na tym nie koniec, byli także świadkami największych sukcesów Justyny Kowalczyk. Świętowali z nią nawet jej 30 urodziny, a miało to miejsce w miejscowości La Clusaz we Francji. – Po zawodach poszłam z tatą wieczorem na kolację – mówi Małgosia. – Okazało się, że przy stoliku obok siedzi Justyna. Zobaczyła, że są Polacy i z okazji urodzin postawiła wszystkim desery. Kiedy już zbieraliśmy się do wyjścia, zaprosiła nas do swojego stolika. A siedziało tam około 10 osób, cała jej ekipa. Justyna okazała się bardzo miła.
Serdeczni w stosunku do kibiców są także skoczkowie. Po zawodach zawsze podchodzą, pozwalają na robienie sobie z nimi zdjęć, zamienią parę słów. – Nie jest tak, że ktoś pojedzie na zawody po raz pierwszy i od razu ma dostęp do zawodników czy ich rodzin – wyjaśnia pan Mirek. – Ale oni już nas znają, traktują jak swoich i doceniają, że jesteśmy z nimi.
Moi rozmówcy przytaczając kolejne historie zaczynają wchodzić sobie nawzajem w słowo. Są rozentuzjazmowani, od razu widać, że te wyjazdy i kibicowanie to dla nich wielka frajda. – Już w listopadzie zaczynam chodzić podekscytowana bo wiem, że zbliża się kolejny sezon – przyznaje pani Dorota. – Jak ktoś patrzy na nas z boku może sobie pomyśleć, że ma do czynienia z nie do końca zrównoważonymi osobami – śmieje się pan Mirek. – Ale to jest nasze hobby, nie ukrywam, że kosztowne. Jednak dzięki niemu poza emocjami mamy także okazję zwiedzić wiele interesujących miejsc.