Zamknij

Pamiętna sztafeta z Kościana do Watykanu

15:47, 25.06.2020 Milena Waldowska Aktualizacja: 15:47, 25.06.2020
Skomentuj
25 czerwca minie 20 lat od wyruszenia kościańskiej sztafety biegowej zorganizowanej z okazji 80. urodzin Jana Pawła II oraz wejścia w trzecie tysiąclecie chrześcijaństwa. O tym niecodziennym wydarzeniu rozmawiamy z Romanem Talikadze, pomysłodawcą i organizatorem biegu.

- Długo kiełkowała w Panu myśl zorganizowania tej sztafety?
- Bardzo długo. Chęć przebiegnięcia lub pokonania rowerem trasy do Włoch pojawiła się u mnie już pod koniec lat 70. A zrodziła się ona we mnie po usłyszeniu pewnej opowieści. Otóż jako młody chłopak odbywałem praktyki w Państwowym Ośrodku Maszynowym w Kościanie. BHP-owcem w zakładach był Stefan Żurkiewicz, obecny wiceprzewodniczący Rady Powiatu Kościańskiego. Zainteresował się on wówczas moim rowerem, którym dojeżdżałem do pracy. Była to wyścigówka, gdyż trenowałem kolarstwo i byłem członkiem poznańskiego klubu kolarskiego. Stefan z kolei uprawiał turystykę rowerową. Od słowa do słowa, opowiedział mi swoją historię, jak to w 1976 roku wraz z bratem udali się na wyprawę rowerową do Włoch. Odwiedzili wówczas m.in. Rzym i Monte Cassino. Zafascynowała mnie ta opowieść, którą odebrałem nie tylko w kategoriach wyczynu sportowego, ale również duchowego. Przecież bitwa o Monte Cassino ma dla Polaków rangę symbolu, czego dowodem jest chociażby słynna pieśń "Czerwone maki na Monte Cassino". Z kolei kiedy w 1978 roku wybrano Polaka na papieża, Włochy, a w szczególności Rzym stały się wyjątkowym kierunkiem dla wszystkich rodaków. Ale czasy były wówczas ciężkie, a podróżowanie dla większości z nas było nieosiągalne. Dlatego wyprawa pozostawała jedynie w sferze marzeń.

­- Jednak w latach 90., po zmianie ustroju, podróżowanie przestało być już taką abstrakcją.
- To prawda. Dlatego myśl o podjęciu się tego wyzwania do mnie wracała. Stawała się jeszcze silniejsza podczas pielgrzymek Jana Pawła II do ojczyzny. Ostatecznym impulsem stał się wyczyn Andrzeja Jabłońskiego z Kalisza, który samotnie pokonał trasę Kalisz-Watykan i stanął przed obliczem Jana Pawła II.A zbliżała się doskonała okazja do zorganizowania biegu, czyli wejście w trzecie tysiąclecie chrześcijaństwa oraz okrągłe urodziny papieża. Od początku 2000 roku rozpocząłem przygotowania. Trzeba było zorganizować ekipę dobrze wytrenowanych biegaczy, na których składali się przede wszystkim zawodnicy Sany Kościan, ale również z zaprzyjaźnionych klubów z innych miejscowości. Udało nam się pozyskać sponsorów samorządowych i prywatnych, a patronat nad biegiem objęli poseł Elżbieta Barys, arcybiskup Juliusz Paetz, burmistrz Kościana Mirosław Woźniak, wojewoda Wielkopolski Maciej Musiał.

- Pozostawała jeszcze najważniejsza kwestia do załatwienia, a mianowicie możliwość audiencji u papieża.
- Okazało się to najtrudniejsze zadanie i w zasadzie do samego końca nie było wiadomo, czy dojdzie do audiencji. Pamiętajmy, że był to szczególny rok, w którym odbywało się mnóstwo pielgrzymek, a audiencje trzeba było załatwiać z przynajmniej półrocznym wyprzedzeniem. By coś wskórać, postanowiliśmy wykorzystać małe "znajomości". Otóż należący do Sany Kościan, Andrzej Garwoliński znał jeszcze z czasów młodości ojca Konrada Hejmo, opiekuna polskich pielgrzymów w Watykanie. W związku z tym napisał do ojca list opisujący planowaną wyprawę, w którym zawarł prośbę o możliwość bezpośredniego spotkania z papieżem. Mijał jednak miesiąc, a odpowiedź z Rzymu nie przychodziła. Wtedy sam postanowiłem napisać drugi list. I nadal nie było odpowiedzi, a termin wyjazdu już się zbliżał. Wysłałem zatem kolejny list. Wciąż cisza. Tymczasem do wyprawy wszystko inne było już przygotowane. Nie pozostawało nam nic innego, jak ruszyć w drogę bez przepustek, a jedynie żywiąc nadzieję, że jednak uda się spotkać z papieżem.

- I się udało.
- Tak, ale w zasadzie do ostatniej chwili pewności nie było. Po dotarciu do Rzymu, 2 lipca, ubrani w równe stroje poszliśmy na Plac Świętego Piotra na modlitwę Anioł Pański. Papież tradycyjnie witał po kolei grupy pielgrzymów, aż nagle powiedział, że wita sztafetę biegową z Kościana. Byliśmy bardzo zaskoczeni, a jednocześnie uradowani tymi słowami, bo oznaczały one, że nasze listy do ojca Hejmo zostały przeczytane. Ale i tak sądziliśmy, że na tym pozdrowieniu się skończy. Ja jednak nie dawałem za wygraną i po zakończeniu mszy udałem się do biura pielgrzyma, gdzie od razu zapytałem o ojca Hejmo. Kazano mi czekać, a tymczasem do biura zaczęli schodzić się kolejni pielgrzymi pytając o przepustki na audiencję. W końcu pojawił się ojciec Hejmo. Przedstawiłem się mówiąc, że przybiegłem sztafetą z Kościana. Wówczas on kazał mi chwilę zaczekać i zniknął za drzwiami. Po chwili wrócił, wręczając mi 25 przepustek na audiencję - tyle, o ile prosiliśmy w listach, mimo, że ostatecznie było nas trochę mniej. Przepustki były wyjątkowe, bo zezwalały na audiencję w Sali Klementyńskiej, co żadnej z grup z Kościana nigdy się chyba wcześniej nie udało. Spotkanie odbyło się jeszcze tego samego dnia, o godz. 18.00. Trwało zaledwie kilka minut, ale było niezapomniane. Podarowaliśmy Ojcu Świętemu specjalnie przygotowany grawerton i medal z okazji 600-lecia Odnowienia Praw Miejskich Kościana. Dodam, że papież usłyszawszy, że jesteśmy z Kościana, powiedział: "O, to macie tam u siebie taki duży szpital psychiatryczny".

- W oczekiwaniu na audiencję, spotkało Pana jeszcze niezwykłe przeżycie, o którym Pan mi kiedyś wspominał.
- Tak, przeżycie było wręcz niewiarygodne. Stojąc na watykańskich schodach i czekając w kolejce, odwróciłem się za siebie i wprost oniemiałem. Za mną stał Stefan Żurkiewicz we własnej osobie. Ten sam, który prawie 25 lat wcześniej zaszczepił we mnie marzenie o wyprawie do Watykanu! Wprost mnie zatkało. Mówię: "A co ty tutaj robisz?". Tym bardziej, że wiedziałem, iż rok wcześniej już był w Watykanie na audiencji. Okazało się, że przyjechał do Rzymu z grupą samorządowców z Małopolski, w zastępstwie kogoś innego, kto zachorował. I jak tu nie wierzyć w niezwykłość tej wyprawy.

- Przebiegliście blisko 1800 kilometrów. Czy bieg był trudny dla uczestników?
- Aż tak nie, ponieważ dobieraliśmy wytrenowanych, mocnych i pełnoletnich zawodników. Zmienialiśmy się co 5 km. Jedyne co przeszkadzało, to straszny upał już we Włoszech, bo to był początek lipca. Dodam, że teraz chcę zorganizować spotkanie wszystkich uczestników, by powspominać. Myślałem także o wystawie zdjęć pamiątkowych w bibliotece oraz o symbolicznej sztafecie. W tych planach przeszkodziła epidemia, ale kiedy to wszystko minie, na pewno godnie uczcimy 20. rocznicę naszej sztafety.

(Milena Waldowska)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%