Autokar zorganizowany przez samorządy miasta i gminy Kościan do granicy po uchodźców wyruszył we wtorek. Wcześniej przygotowano na ich przyjęcie salę Ochotniczej Straży Pożarnej. Rozłożono stoły, przy których przybysze mogli odpocząć po podróży, zjeść ciepły posiłek i napić się. Za parawanem rozłożono z kolei polowe łóżka. Były też słodycze, napoje i zabawki dla najmłodszych.
Autokar z przejścia granicznego w Medyce do Kościana wyruszył w środę o godz. 15.00. Spodziewano się, że będzie nim podróżować 100 osób, dlatego w stan gotowości postawiono pielęgniarki, psychologów i tłumaczy. W drogę do Polski ruszyła jednak mniejsza niż pierwotnie zakładano grupa licząca około 30 osób. Część z nich wysiadła już we Wrocławiu, a do Kościana zajechało 17 osób. Niektórzy z nich na stałe z własnej woli mieli zostać jednak przekierowani do Poznania i Zielonej Góry. W powiecie kościańskim zdecydowało się zatrzymać z kolei 8 osób.
Na przybyłych czekał sztab kryzysowy, w tym strażacy, wolontariusze, tłumacze, urzędnicy, rodziny oferujące swój dach nad głową, a także burmistrz Kościana Piotr Ruszkiewicz wraz z przewodniczącym Rady Miejskiej Dawidem Olejniczakiem.
- Decyzja o przyjęciu do siebie uchodźców z Ukrainy była nagła i wyniknęła z potrzeby serca - mówi Izabela Górna z Czempinia, która zaoferowała przybyszom dach nad głową. - Tak się składa, że mamy oddzielne pomieszczenia, które możemy udostępnić. Dzięki temu my nie będziemy się czuć skrępowani, ani nasi goście. Będą też mogli zostać u nas tak długo, jak będzie potrzeba. A zatrzyma się u nas 3-osobowa rodzina składająca się z mamy z synem i babcią. Swego czasu mieliśmy u siebie pracowników z Ukrainy, dzięki czemu znamy tych ludzi i ich mentalność. Będzie nam w związku z tym łatwiej.
Po przyjeździe autokaru pod strażnicę, wysiedli z niego strudzeni podróżni, wśród których było sporo dzieci. Na ich twarzach jawiło się zmęczenie, ale i wzruszenie. Kiedy weszli na salkę na piętrze, natychmiast zostali poczęstowani gorącą zupą oraz napojami.
Najmłodsi nie mogli powstrzymać się od ziewania, więc po posiłku od razu przekierowano ich do części z parawanami na drzemkę, z czego ochoczo skorzystali. Dorośli rozmawiali natomiast z gospodarzami. Wśród przybyszów była m.in. pani Julia, która w podróż do Polski udała się z córką, bratową z dwójką dzieci oraz koleżanką z dziećmi. Na co dzień mieszka w położonym na południu Ukrainy Mikołajowie, który jest oddalony o 70 km od opanowanego w tej chwili już przez Rosjan Chersonia. - Decyzja o ucieczce do Polski zapadła na 3-4 dzień po wybuchu wojny. Bałam się przede wszystkim o dziecko, które było przerażone sytuacją - przyznaje pani Julia. - Mój mąż przebywa w tej chwili na Ukrainie. Pracował dotychczas w Polsce, dokładnie w Świebodzinie, ale kiedy zaczęła się wojna, wrócił do ojczyzny. Na Ukrainie został również mój brat i ojciec. Ja z kolei przyjechałam tutaj. I znowu nie możemy być razem. Mam jednak nadzieję, że to się szybko skończy i będę mogła wrócić do kraju. Nasza rozmówczyni uśmiecha się i nie widać na jej twarzy przygnębienia, mimo ciężkiej sytuacji, w jakiej się znalazła. - Kiedy wybuchła wojna cały czas płakałam - mówi młoda kobieta. - Ale szybko musiałam się wziąć w garść ze względu na dziecko. Muszę być silna. Poza tym cieszę się, że mogłam znaleźć bezpieczne schronienie. Bardzo dziękuję Polakom za okazaną pomoc i serce.
Po około godzinnym odpoczynku część osób udała się z czekającymi na nich rodzinami do swych tymczasowych domów w Polsce.
Fot. Milena Waldowska
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz